Jesteśmy małżeństwem od prawie trzech lat i przez cały ten czas byłam wyczerpana. Pracowałam od rana do nocy, dbając o dom, robiąc zakupy, rachunki i pokrywając wszystkie wydatki – a mój mąż nawet nie szukał pracy.
Przed ślubem imał się różnych dorywczych prac. Ale kiedy zaczęliśmy mieszkać razem, z jakiegoś powodu, którego nie wiem, uznał, że teraz to ja mam obowiązek go utrzymywać.
Ale najgorsza była jego matka. Uważała, że jej syn ma obowiązek zaspokajać wszystkie jej potrzeby: prezenty, ubrania, lekarstwa, podróże i wszelkie zachcianki – wszystko to, jej zdaniem, powinno być jego kosztem.
I wcale jej nie obchodziło, że „jej wydatki” to moje pieniądze, moja pensja i moje łzy po kolejnej nieprzespanej nocy.
Mój mąż regularnie dawał swojej matce pieniądze, które zarabiałam, kupował jej prezenty i wysyłał pieniądze. Milczałam, znosiłam to, myśląc, że rodzina buduje się na kompromisach, że relacji nie należy rozbijać.
Ale ostatnio posunęli się za daleko. Moja teściowa pisała do mnie prawie codziennie, pytając, czego potrzebuje: kosmetyków, nowej bluzki, pomocy przy spłacie kredytu hipotecznego. Mój mąż powtarzał: „Mama zasługuje na wygodne życie”. A ja? Byłam ich portfelem.
To był mój jedyny dzień wolny. W końcu mogłam spać. Właśnie zamknęłam oczy, gdy drzwi sypialni otworzyły się z hukiem. Mój mąż wyrwał mi koc z rąk, pochylił się w moją stronę i powiedział tonem, jakbym była jego osobistą służącą:
„Szybko, podaj mi swój PIN. Mama jest w sklepie, chce kupić nowy telefon”.
Leżałam tam, ledwo zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wiedział doskonale, że poprzedniego dnia dostałam wypłatę i nie wydałam jeszcze ani grosza. Odwróciłam się do niego i powiedziałam spokojnie:
„Niech kupi to za własne pieniądze”.
więcej na następnej stronie
