Siedziałam na dywanie w salonie i przeglądałam prace, które wydawały się fragmentami jej duszy — burze namalowane w odcieniach błękitu i fioletu, portrety przepełnione tęsknotą, krajobrazy wyglądające jak wspomnienia, w które można wejść.
Poruszyło mnie to tak głęboko, że aż zapiekły mnie oczy.
W tym momencie nie byłyśmy już pracodawcą i pracownikiem.
Byłyśmy dwiema kobietami, siedzącymi pośrodku życia, którego nie do końca wybrałyśmy, próbując przypomnieć sobie, kim kiedyś chciały się stać.
„Pozwól, że ci pomogę” – powiedziałem cicho. „Z kursem. Z wszystkim, czego potrzebujesz, żeby zrobić kolejny krok”.
Zakryła usta dłońmi i pokręciła głową, a łzy spływały jej po policzkach.
„Nikt nigdy mi czegoś takiego nie zaoferował” – wyszeptała.
„To nie z litości” – powiedziałem. „Przypomniałeś mi, że ja też wciąż mam marzenia. I chcę, żebyś ty też dążył do spełnienia swoich”.
Ona płakała. Ja płakałem.
Coś się między nami zmieniło w sposób, którego nie potrafię opisać – jakby otworzyły się drzwi w naszych sercach.
I wtedy poznałem prawdę, której nigdy nie zapomnę:
Ludzie, którzy cicho przechodzą przez nasze życie – ci, których pomijamy, ci, których zakładamy, że znamy – mogą nieść w sobie całe światy. Światy, które mogą nas obudzić, zainspirować i przypomnieć, kim wciąż mamy szansę być.
A czasami najpiękniejsze sekrety kryją się w ludziach, których myślimy, że już rozumiemy.
