Dziedzictwo bólu: historia Michaela
W sali szpitalnej panowała tak cisza, że monitor tykał jak zegar, odmierzając czas – czas, który zdawał się nie mieć dla nikogo znaczenia. Michael leżał nieruchomo, z bladą twarzą, z cienką rurką w nosie, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, podczas gdy maszyny wykonywały pracę, której jego ciało nie było w stanie wykonać. Pielęgniarki przychodziły i odchodziły, niektóre mamrotały, inne wzdychały, ale żadna nie wydawała się zainteresowana pacjentem przed nimi. Nie było kwiatów, kartek, nawet telefonu, żeby sprawdzić jego stan.
Pewnego razu lekarz zapytał: „Czy ktoś pana odwiedził?”. Pielęgniarka odpowiedziała słodko: „Zostali powiadomieni, ale nigdy nie przyjechali”. Czas płynął powoli; dzień zmienił się w noc, a noc w tygodnie, podczas gdy Michael pozostawał uwięziony w swoim cichym więzieniu nieświadomości. Śniły mu się głosy. Ciche kołysanki matki, dumny śmiech ojca… Ale to były kłamstwa, które podsuwał mu mózg przez sen. W rzeczywistości jego rodzice zniknęli jak tchórze w cieniu, przekonani, że nigdy więcej nie otworzy oczu.
Tymczasem w innej części miasta jej rodzice, Richard i Clare, siedzieli w kancelarii prawnej, z oczami szeroko otwartymi z chciwości i drżącymi rękami. „Testament stanowi, że jeśli straci zdolność do czynności prawnych lub umrze, majątek zostanie przeniesiony” – powiedział Richard cicho, niemal z radością. Clare nawet nie próbowała udawać smutku. „Nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się tak szybko” – powiedziała, wachlując się dokumentem prawnym. „Dom, firma, oszczędności, wszystko, na co pracowałaś…”
Ciąg dalszy na następnej stronie:
