Irene skinęła tylko głową i podała mu moje zdjęcie – w sandałach i kwiecistej sukience, uśmiechając się, gdy tańczyłam z innymi starszymi paniami w parku. „Teraz jest szczęśliwa. Nareszcie”.
Następnego dnia znalazł moje mieszkanie. Na zewnątrz rosły pelargonie w puszkach. Ręcznik suszył się na prowizorycznym sznurku. W powietrzu unosił się zapach przypalonego tostu.
Puk, puk.
Tylko w celach ilustracyjnych
Otworzyłem drzwi, trzymając w ręku chochlę do zupy.
Zamarłam. „Matthew…”
Nie odezwał się od razu. W jego oczach pojawiły się łzy.
„Mamo… Przepraszam. Proszę, wróć do domu. Kayla i ja… bardzo nam przykro.”
Nie odpowiedziałem. Odwróciłem się i nalałem herbaty do dwóch kubków. Usiadł na ławce pod ścianą. Siedzieliśmy w milczeniu.
„Nie jestem zły” – powiedziałem w końcu. „Ale teraz moje miejsce jest tutaj”.
„Dlaczego, mamo?”
Spojrzałem mu w oczy. Spokojnie, ale stanowczo:
„Bo w końcu nauczyłam się kochać siebie. I nie zamierzam z tego rezygnować”.
Tydzień później odwiedził mnie Liam. Mocno mnie przytulił.
„Babciu, odeszłaś na zawsze. Proszę, nie odchodź już więcej”.
Pogłaskałam go po włosach. Nakarmił mnie łyżeczką swoim ulubionym makaronem z serem.
Od tamtej pory, co weekend, Matthew przyprowadzał Liama. Czasami przychodziła też Kayla. Pomagała przy zmywaniu. Jeszcze nie byliśmy blisko, ale staraliśmy się. I to wystarczyło.
Tylko w celach ilustracyjnych
Pewnego dnia zadzwonił Mateusz.
„Mamo, zrobiłam zapiekankę z kurczakiem. Chcesz trochę?”
Uśmiechnęłam się. Nie powiedziałam „tak”. Ale po raz pierwszy poczułam coś więcej niż poczucie winy – to była prawdziwa troska.
Pieniądze? Nadal są w banku. Nigdy ich nie wydałem ze złości. Zachowałem je z obietnicy danej samej sobie. Bo teraz rozumiem:
Miłość to nie niekończące się dawanie. Zasługuje na uznanie, życzliwość i zdrowe granice.
I tym razem nie zniknę, czekając na docenienie.
