Spokojne życie w Tennessee
David i ja byliśmy małżeństwem od ośmiu lat. Nigdy nie mieliśmy wiele, ale nasz mały dom w Tennessee zawsze był pełen ciepła i śmiechu.
Był cichym człowiekiem — takim, który wracał z pracy, przytulał naszą córkę, delikatnie całował mnie w czoło i ani razu nie narzekał.
Ale kilka miesięcy temu coś zaczęło się zmieniać. Był ciągle zmęczony i tak często drapał się po plecach, że na jego koszulkach widać było drobne kłaczki. Myślałem, że to nic poważnego – może ukąszenia komarów, może lekka alergia.
Aż pewnego ranka, gdy jeszcze spał, podniosłam mu koszulę, żeby posmarować go kremem… i zamarłam.
Czerwone Znaki
Jego plecy pokryły maleńkie czerwone guzki. Na początku było ich tylko kilka. Ale w ciągu następnych kilku dni pojawiło się ich więcej – dziesiątki, grupujące się w dziwne, symetryczne wzory.
Wyglądały niemal jak małe skupiska jaj owadów pod jego skórą.
Serce waliło mi jak młotem. Coś było strasznie nie tak.
„David, obudź się!” krzyknęłam, potrząsając nim. „Musimy natychmiast jechać do szpitala!”
Zachichotał sennie. „Spokojnie, kochanie, to tylko wysypka”.
Ale nie mogłem się uspokoić. „Nie” – powiedziałem, drżąc. „To nie jest normalne. Proszę, chodźmy”.
Panika szpitalna
Pojechaliśmy prosto do Szpitala Ogólnego w Memphis. Lekarz zbadał plecy Davida – a jego spokojny wyraz twarzy natychmiast się zmienił.
Zbladł i krzyknął do pielęgniarki: „Zadzwoń pod numer 911 — natychmiast!”
Ścisnęło mnie w żołądku. Zadzwonić na policję? Z powodu wysypki?
„Co się dzieje?” – zapytałem drżącym głosem. „Co mu jest?”
Lekarz nie odpowiedział. W ciągu kilku sekund weszły dwie kolejne pielęgniarki. Przykryły plecy Davida sterylnymi prześcieradłami i zaczęły zadawać pytania:
„Czy twój mąż miał ostatnio styczność z jakimiś substancjami chemicznymi?”
„Czy wykonuje jakąś pracę?”
„Czy ktoś inny w twojej rodzinie miał takie objawy?”
Wyjąkałem: „Pracuje w budownictwie. Od kilku miesięcy pracuje na nowej budowie. Jest zmęczony, ale myśleliśmy, że to po prostu z przepracowania”.
Kiedy przyjechała policja
Piętnaście minut później do pokoju weszło dwóch policjantów. Wszystko ucichło, słychać było jedynie ciche pikanie monitorów.
Dlaczego policja tu była?
Po tym, co wydawało się wiecznością, lekarz wrócił. Jego ton był spokojny, ale poważny.
„Pani Miller” – powiedział łagodnie – „proszę nie panikować. Pani mąż nie ma infekcji. Te ślady nie powstały naturalnie. Ktoś mu to zrobił”.
Wpatrywałam się w niego bez słowa. „Ktoś… to zrobił?”
Skinął głową. „Uważamy, że został narażony na działanie drażniącego środka chemicznego – czegoś, co zostało zaaplikowane bezpośrednio na jego skórę. Spowodowało to opóźnioną reakcję. Przywieźliście go w samą porę”.
więcej na następnej stronie
