Khai był zaskoczony.
„Naprawdę zamierzasz podpisać?”
—Czy nie mówiłeś, że prędzej czy później będzie to musiało zostać zrobione?
Włożył jej długopis w dłoń. Hanh wzięła go drżącymi dłońmi i powoli podpisała.
—Okej. Życzę ci szczęścia.
—Dziękuję. Zwrócę nieruchomość zgodnie z umową. Do widzenia.
Khai odwrócił się i wyszedł. Drzwi zamknęły się niepokojąco cicho. Ale nie minęły nawet trzy minuty, zanim otworzyły się ponownie.
Wszedł mężczyzna. To był dr Quan, najlepszy przyjaciel Hanha od czasów studiów, który przeprowadził operację. W rękach trzymał dokumentację medyczną i bukiet białych róż.
—Słyszałem, jak pielęgniarka mówiła, że Khai właśnie przybył?
Hanh skinął głową, lekko się uśmiechając:
„Tak, przyjechałem po rozwód”.
-Czy brakuje ci czego?
—Lepiej niż kiedykolwiek.
Quan usiadł obok niej, położył kwiaty na stole, a następnie w milczeniu podał jej kopertę.
—To kopia dokumentów rozwodowych, które przesłał mi twój prawnik. Ostatnio powiedziałeś: jeśli Khai dostarczy dokumenty pierwszy, to dasz mi je do podpisania.
Hanh otworzył ją i podpisał bez wahania. Odwrócił się, by spojrzeć na Quana, a jego oczy błyszczały bardziej niż kiedykolwiek:
—Od teraz nie będę żyć dla nikogo innego. Nie muszę się zmuszać, żeby być „wystarczająco dobrą” żoną, ani udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy jestem zmęczona.
—Jestem tu. Nie po to, żeby kogokolwiek zastąpić, ale żeby być z tobą, jeśli mnie potrzebujesz.
Hanh skinął lekko głową. Łza spłynęła, nie z bólu, lecz z ulgi.
Tydzień później Khai otrzymał przesyłkę ekspresową. Był to w pełni podpisany wyrok rozwodowy. Dołączona była krótka, odręczna notatka:
„Dziękuję, że zdecydowałeś się odejść, dzięki czemu nie muszę już dłużej próbować trzymać się kogoś, kto już odszedł.
Ten, który został, to nie ja.
To ty – tracisz na zawsze kogoś, kto kiedyś kochał cię całym sercem”.
W tym momencie Khai zrozumiała: osoba, która myślała, że przejmuje inicjatywę, została bezlitośnie porzucona.
