Ale to dobry znak. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Ale to wystarczyło.
Ha. Tej nocy, siedząc przy jego łóżku, Anna przyłapała się na tym, że rozmawia z Grantem częściej niż zwykle. „Nie wiem, czy mnie słyszysz, ale coś mi mówi, że tak” – wyszeptała.
Spojrzała na jego twarz, na jego wyraźne rysy. Wciąż nieruchomy. Ale po raz pierwszy poczuła, że nie jest sama w pokoju.
Więc mówiła. Opowiedziała mu o swoim dniu. O sfrustrowanych pacjentach.
O niegrzecznym lekarzu z trzeciego piętra, który ciągle podkradał jej kawę. Opowiedziała mu o swoim dzieciństwie. O małym miasteczku, w którym dorastała.
Powiedziała mu, że zawsze marzyła o karierze pielęgniarki. I kiedy to mówiła, nie zdawała sobie sprawy, że w ciszy śpiączki Grant jej słucha. Poranne słońce sączyło się przez duże okna szpitalnej sali, rzucając delikatną poświatę na nieruchome ciało Granta Cartera.
Ciszę wypełnił pikający kardiomonitor, miarowy i rytmiczny, jak przez ostatni rok. Anna stała przy łóżku, podwijając rękaw. To był po prostu kolejny dzień.
Kolejna rutynowa kąpiel. Kolejna rozmowa z kimś, kto mógł nigdy nie odpowiedzieć. Zanurzyła ciepły ręcznik w umywalce, wykręciła go i zaczęła delikatnie czyścić klatkę piersiową Granta, precyzyjnymi, ostrożnymi ruchami.
„Wiesz, Grant” – mruknął z lekkim uśmiechem – „myślałem o kupnie psa. Potrzebuję kogoś, kto mnie wysłucha, kto nie będzie stał i ignorował mnie cały dzień. Kogoś cichego”.
Westchnęła. Co za niegrzeczność! Po prostu prowadziła rozmowę. Wyciągnął rękę, żeby wziąć ją za ramię, głaszcząc tkaninę na jej skórze, palcami muskając jej nadgarstek.
Potem jego uścisk na jej nadgarstku zacisnął się mocniej. Anna zamarła. Złapała oddech, wpatrując się w swoją dłoń.
Nacisk nie był zbyt delikatny, słaby, niepewny, ale był. Boże! Serce waliło jej jak młotem, puls dzwonił w uszach.
Chciałem wierzyć, że to tylko kolejny odruch, kolejny nic nieznaczący tik. Ale nie. Bo wtedy oczy Granta gwałtownie się otworzyły.
Przez chwilę Anna zamarła, nie mogąc oddychać, nie mogąc myśleć. Spędziła miesiące wpatrując się w te zamknięte powieki, szukając najmniejszego śladu ruchu, najlżejszego błysku życia. A teraz, teraz, te głębokie, oceanicznie błękitne oczy wpatrywały się w nią.
Byli zdezorientowani, bezbronni, ale żywi. Suche usta Granta rozchyliły się. Jego głos był ochrypły, ledwie szeptem, ale prawdziwy.
Towarzystwo. La’ai? Anna spięła się do cna. Kolana prawie się pod nią ugięły, a jej oddech mieszał się z niedowierzaniem i absolutną paniką.
Przemówił. Nie obudził się. Niemożliwe właśnie się stało.
Ledwo zauważyła, jak woda w zlewie wyślizguje się jej z rąk i rozpryskuje na nieskazitelnie białą podłogę, gdy się cofnęła. O mój Boże! Jej instynkt wziął górę.
Odwrócił się i gwałtownie nacisnął przycisk alarmowy na ścianie. W korytarzu rozległ się alarm. Kilka sekund później drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wbiegł zespół lekarzy i pielęgniarek pod przewodnictwem dr. Harrisa.
„Co się stało?” – zapytał dr Harris, podchodząc do łóżka, sprawdzając już parametry życiowe Granta. Głos Anny drżał. „On… wziął mnie za rękę…”
Otworzyła oczy. On… ona… spojrzała na Granta, wciąż z niedowierzaniem. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, drżąc, a oczy rozglądały się po pokoju, jakby próbowały rozszyfrować, gdzie się znajduje.
Ciąg dalszy na następnej stronie⏭️
