Zacisnął dłonie, niemal błagalnie:
„Wybacz mi… nie opuszczaj mnie…”
Powoli pokręciłem głową.
„Nie porzucam cię. Zwracam ci życie, które wybrałeś z dala ode mnie”.
Zabrałem swoje rzeczy i wyszedłem, pozwalając drzwiom zamknąć się same.
W Tlaquepaque dowiedziało się o tym całe sąsiedztwo.
Lekarze w Centrum Rehabilitacji potwierdzili:
Cztery lata temu odzyskał częściową sprawność ruchową, od dwóch lat może chodzić z pomocą i wolał, żebym nadal się nim opiekowała, ponieważ „nie był gotowy stawić czoła rzeczywistości”.
Mówią, że byłem głupcem.
Ale nikt nie rozumie, jak to jest oddać komuś całą swoją młodość… a ta osoba potem budzi się w ramionach kogoś innego.
Właśnie powiedziałem:
„Ten, który był sparaliżowany przez dziesięć lat… nigdy nie był nim”.
To byłam ja.
Ja, uwięziona w małżeństwie, które dawno temu umarło.
Teraz mieszkają razem w małym pokoju niedaleko ośrodka terapeutycznego.
Sąsiedzi mówią, że każdej nocy słyszą kłótnie.
Dziewczyna krzyczy na niego:
„Gdybyście od początku mówili prawdę, nie bylibyśmy tacy!”
A ja… po raz pierwszy od dziesięciu lat śpię spokojnie.
Bo ostatecznie w Meksyku, jak i wszędzie na świecie, prawda zawsze wychodzi na jaw… nawet jeśli niektórym zajmuje to dziesięć lat.
