Później w tym samym tygodniu dostałem wiadomość od Emily, mojej najmłodszej córki. „Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku”.
To wszystko. Żadnego telefonu. Żadnej wizyty. Tylko pięć słów. Ale nie czułam się złamana. Czułam się dziwnie wolna. Nie musiałam czekać. Wolna od oczekiwania czegoś, co może nigdy nie nadejść.
Zaczęłam żyć na nowo. Powoli. Zaczęłam chodzić na spacery. Posadziłam świeżą bazylię w doniczce przy oknie. Zapisałam się na zajęcia z ceramiki i ulepiłam małą, krzywą filiżankę, która wywoływała uśmiech na mojej twarzy. Mina czasami przychodziła na obiad. Nie zawsze. I to było w porządku. Jej obecność, nawet w tych drobnych chwilach, dodawała mi otuchy.
Aż pewnego dnia pocztą przyszło zdjęcie.
To było stare zdjęcie Jasona i mnie na plaży. Uśmiechaliśmy się – szczerze się uśmiechaliśmy. Za nim była notatka: „Przepraszam”. Żadnego imienia. Żadnego wyjaśnienia. Może to od któregoś z dzieci. A może nie.
Położyłam zdjęcie na kominku i cicho wyszeptałam: „Wybaczam ci”.
Bo z czasem zrozumiałam, że bycie potrzebnym to nie to samo, co bycie kochanym. Przez lata byliśmy potrzebni. Dawaliśmy i dawaliśmy, ale rzadko otrzymywaliśmy bezwarunkową miłość. Teraz rozumiem, że prawdziwa miłość to ta, gdy ktoś pojawia się nie z poczucia obowiązku, ale dlatego, że mu zależy.
Więc jeśli czujesz się zapomniany, nie zamykaj serca. Zostaw drzwi otwarte. Nie dla tych, którzy odeszli, ale dla tych, którzy mogą jeszcze nadejść. Miłość może pojawić się w najbardziej nieoczekiwany sposób, na przykład przez niewłaściwe drzwi, z kręconymi włosami i filiżanką herbaty.
