Na moich urodzinach mój mąż nagle wykrzyknął: „Dziesięć lat temu twój ojciec zapłacił mi milion dolarów za ślub z tobą. Umowa jest nieważna”. Wyrzucił obrączkę i odszedł, a wszyscy patrzyli na niego ze zdumieniem. Zamarłam, dopóki były prawnik mojego ojca nie podszedł i spokojnie nie powiedział: „Twój ojciec zaplanował ten dzień. Jego ostatni dar nie zadziała, dopóki nie wypowie tych słów”.

To nie była byle jaka księga. To był schludny i szczegółowy pamiętnik, prowadzony przez dwa lata. W pierwszej części odnotowano ogromne, ukryte pożyczki od nieznanej mi firmy, wszystkie podpisane przez Lázaro. Druga część była gorsza: zakupy surowców. Przez dwa lata systematycznie zastępował drogie naturalne składniki (różę bułgarską, irys florencki) tanimi, syntetycznymi zamiennikami. Różnica w cenie była ogromna.

To nie była niekompetencja. Ani po prostu złe zarządzanie. Każda pożyczka, każdy okazyjny zakup, każdy podpis były celowym działaniem. Zimnym, metodycznym planem zniszczenia firmy od wewnątrz.

Następnego dnia zadzwonił do mnie główny bank miasta, potwierdzając moje najgorsze obawy: zażądał natychmiastowej i pełnej spłaty głównej linii kredytowej w ciągu dziesięciu dni, biorąc pod uwagę niestabilną sytuację firmy. Dziesięć dni na zebranie niemożliwej do uzyskania kwoty, w przeciwnym razie firma zostanie przejęta przez bank. Ostatni ruch w ich grze.

Plotka rozeszła się lotem błyskawicy. Nagle stałem się wyrzutkiem. Sąsiedzi mnie unikali. Kobiety szeptały w supermarkecie, obwiniając mnie o zrujnowanie spuścizny mojego ojca. Lazarus obwiniał mnie.

Wróciłem do Sebastiana z czarną księgą. Obejrzał ją z chłodnym wyrazem twarzy. „Wierzyciel” – powiedział, wskazując na nazwę – „Cascade Development Group”. „Sprawdzę to, ale obawiam się, że odpowiedź ci się nie spodoba”.

Telefon odebrałem dwa dni później. „Maya” – powiedział lodowatym głosem Sebastian. „Cascade Development to firma-fiszka. Zarejestrowana półtora roku temu”. Z twoją perfumerią nie ma żadnego prawdziwego interesu, poza transakcjami finansowymi.

„Ale kto za tym stoi?” Mój głos drżał.

Długie westchnienie. „Założycielką i jedyną właścicielką jest kobieta. Nazwisko, które znasz. Olympia Blackwood.”

Wziąłem głęboki oddech. Olympia. Matka Lazarusa. Rozrzucone elementy układanki połączyły się w potworną całość. To nie była jedyna zemsta Lazarusa. To był rodzinny spisek. Zimny, wyrachowany, snuty latami. Olympia przekazała pieniądze za pośrednictwem swojej fikcyjnej firmy. Lazarus na tym zarobił, zaciągając ogromny nieoficjalny dług i jednocześnie popychając firmę w stronę oficjalnego bankructwa.

Ich plan był genialnie okrutny. Kiedy bank wystawił fabrykę na aukcję, żeby pokryć długi, pojawił się tylko jeden kupiec z gotówką: Cascade Development Group. Olympia miała kupić dzieło życia mojego ojca za grosze. Nieoficjalny dług? Miał zostać „umorzony”. Zaplanowali wszystko. Czekali dziesięć lat i atakowali ze wszystkich stron. Był otoczony.

W gabinecie Sebastiana, po raz pierwszy od kilku dni, zapłonęło we mnie coś jeszcze: zimna, nieustająca wściekłość. Mój ojciec pragnął wojowniczki. No cóż, będzie ją miał.

„Myślą, że już wygrali” – powiedziałem Edith w fabryce. „Są pewni, że się załamię. Wywierają na mnie presję ze wszystkich stron: banku, sądów, opinii publicznej. Chcą mnie zapędzić w kozi róg…”

Pozwólcie mi pomachać im białą flagą.

„Ale jak możemy walczyć bez pieniędzy?” – zapytał.

„Nie pieniędzmi” – odpowiedziałem, plan wymyślony w ferworze chwili. „Tam, gdzie są najbardziej narażeni: reputacja”.

Mój pomysł był szalony, śmiały. „Zorganizujemy dzień otwarty, tutaj, w fabryce. Zaprosimy wszystkich, którzy byli na moich urodzinach, wszystkich, którzy byli świadkami mojego upokorzenia. Dziennikarzy, byłych współpracowników taty, wpływowe osoby. Nie będziemy ich prosić o pieniądze. Pokażemy im dziedzictwo. Przypomnimy im, że Hayden Perfumery jest częścią historii tego miasta. A potem… powiem prawdę. Powiem, że firma celowo zbankrutowała i że potrzebuję partnera, inwestora, który będzie ze mną walczył”.

Po raz pierwszy od kilku dni iskierka nadziei. Pracowaliśmy jak szaleni. Znalazłem stare nosy mojego ojca, przysłane przez Lazarusa. Sprzątaliśmy warsztaty, polerowaliśmy miedziane alembiki, przygotowywaliśmy próbki ostatnich czystych esencji w magazynie. Fabryka wracała do życia. Nie byłem już ofiarą; byłem właścicielem, walczącym o to, co moje.

Poprzedniego dnia Edith i ja siedzieliśmy do późna, dopracowując każdy szczegół. „Wszystko będzie dobrze” – mruknęła, przytulając mnie. „Wierzę w ciebie”.

 

Kontynuuj na następnej stronie