Na moich urodzinach mój mąż nagle wykrzyknął: „Dziesięć lat temu twój ojciec zapłacił mi milion dolarów za ślub z tobą. Umowa jest nieważna”. Wyrzucił obrączkę i odszedł, a wszyscy patrzyli na niego ze zdumieniem. Zamarłam, dopóki były prawnik mojego ojca nie podszedł i spokojnie nie powiedział: „Twój ojciec zaplanował ten dzień. Jego ostatni dar nie zadziała, dopóki nie wypowie tych słów”.

Stałem tam przez chwilę, przemierzając rozbrzmiewające echem korytarze, przygotowując się do bitwy. Wychodząc na zewnątrz, zobaczyłem rodzinny samochód skręcający w moją ulicę. Nadjeżdżał z dzielnicy luksusowych willi… z kierunku posiadłości Olympii Blackwood. To był samochód Edith.

Ogarnął mnie chłód, obcy nocy. To nie mógł być przypadek. Płomyk nadziei, który płonął we mnie, powoli zgasł. Mój jedyny sojusznik, mój powiernik… z nimi? Czy znali cały mój plan?

Następnego dnia przybyli goście. Dziennikarze, byli współpracownicy mojego ojca, dyrektor lokalnego muzeum historycznego. Oprowadziłem ich, opowiadając historię fabryki, pozwalając im wdychać jej czystą esencję. Plan zadziałał: zobaczyli ukrytą legendę, a nie ruinę.

Kulminacyjnym momentem miała być demonstracja naszego głównego aparatu destylacyjnego, serca perfumerii, gdzie przygotowywano bezcenną partię esencji białego irysa. Gdy zaczynałem przemowę, rozległ się ostry trzask. Z aparatu buchnął gęsty, gryzący dym, pachnący spaloną gumą. Pęknięcie w wężownicy chłodzącej. Cała partia, zniszczona, zanieczyszczona cuchnącym olejem technicznym. Sabotaż.

W miarę jak narastała panika, budził się we mnie zimny gniew. Ustawiłem się w centrum. „Proszę o uwagę!” krzyknąłem. „To, co przed chwilą widzieliście, nie było wypadkiem. To był sabotaż”. Kolejna próba zniszczenia dzieła mojego ojca.

Opowiedziałem im wszystko: plotki, porażki. „Chcą przejąć tę fabrykę, zniszczyć ją i zbudować na jej miejscu bezimienne centrum handlowe. Ale ja się nie poddam. Dopóki ja żyję, Hayden Perfumery będzie istnieć”.

Rozległy się brawa, ale wiedziałem, że to tylko zwycięstwo moralne. Finansowo byłem zdruzgotany.

Tej nocy Sebastian odprowadził mnie do wyjścia. „Twój ojciec był bardzo bystrym człowiekiem, Mayo” – powiedział cicho. „Zostawił mi ostatnią instrukcję. Tajną klauzulę w testamencie, która miała zostać ujawniona tylko w jednym przypadku: gdyby twoje próby ratowania firmy spotkały się ze złośliwą ingerencją rodziny”. Dziś nadszedł ten moment.

Wyjął kolejną zapieczętowaną kopertę. W środku nie było pieniędzy, tylko akt własności budynku przy Rue Industrielle 7. „Twój ojciec kupił ten budynek piętnaście lat temu, dyskretnie, za pośrednictwem fikcyjnej firmy” – wyjaśnił Sebastian. Dla wszystkich, łącznie z Blackwoodami, Perfumerie Hayden była jedynie najemcą. Próbując sabotować jego interes, nieświadomie oddali mu w ręce swoją najpotężniejszą broń.

Plan wyłonił się jasny i stanowczy. „Opuszczę perfumerię Hayden z mojego budynku” – powiedziałem, a mój głos odzyskał siły. „Doprowadzę firmę do bankructwa. Pozwolę bankowi przejąć stare maszyny i długi Lazarusa. A ja… otworzę nową firmę w moim czystym budynku, od podstaw, bez ani jednego długu”.

Doręczyłem nakaz eksmisji samemu Lazarusowi. Zastałem go w jego luksusowym kawalerskim mieszkaniu, rozciągniętego w jedwabnym szlafroku, z zadowolonym z siebie uśmiechem na ustach. „Przyszedłeś błagać o litość?” – zapytał z pogardą.

Podałem mu kartkę. Zobaczyłem, jak jego zadowolony wyraz twarzy zmienia się w zdumioną furię. „Co to jest?” krzyknął. „Ten budynek należy do miasta!”

„Już nie” – odpowiedziałem, delektując się każdym słowem. „Jest moje”.

„Myślisz, że ten budynek jest twój?” – wyszeptał z nerwowym śmiechem. „Jaka naiwność”. Zniknął, a potem wrócił z umową sprzedaży, którą wcisnął mi prosto pod nos. Była spisana czarno na białym, a pięć lat później…

Wcześniej mój ojciec sprzedał pięćdziesiąt procent budynku nabywcy: Olympii Blackwood.

Moja najpotężniejsza broń stawała się bezużyteczna. Byłem w pułapce.

 

Kontynuuj na następnej stronie