Kiedy mój ojciec umarł, wierzyłem, że wiem o nim wszystko – skromny człowiek, cichy, opanowany, z niewielkim majątkiem. Spodziewałem się, że jego testament będzie prosty. Rutynowy, wręcz. Ale wtedy prawnik przerwał, odchrząknął i spojrzał mi w oczy. „Jest jeszcze jedna rzecz” – powiedział.
Przesunął po stole mały, zniszczony mosiężny kluczyk i karteczkę z adresem, którego nie rozpoznałem.
Obok znajdowały się słowa mojego ojca: „Mojej córce – kluczowi do miejsca, które jest najbliższe mojemu sercu”.
Palce mi drżały, gdy trzymałem klucz. Mój ojciec nie był człowiekiem tajemnic. Co mógł przede mną ukryć?
Adres zaprowadził mnie do cichego mieszkania ukrytego w centrum miasta. Otworzyłem drzwi — i coś w powietrzu wydawało mi się święte, jakbym wkraczał prosto do wewnętrznego świata mojego ojca.
W środku nie było żadnej tajemnicy ani ekstrawagancji. Tylko ciepło. Regały z książkami ciągnęły się wzdłuż każdej ściany, wypełnione powieściami, dziennikami i drobnymi pamiątkami. Obok wysłużonego fotela – takiego, który ukształtowały lata czyjegoś istnienia – płonęła delikatna lampa. To nie było drugie życie. To było schronienie.
Potem je zobaczyłem — stosy notatników i zaklejonych kopert, każda opisana jego stałym charakterem pisma.
Wybrałem ten na górze. Pierwszy wers zaparł mi dech w piersiach:
„Moja droga dziewczyno, jeśli to czytasz, mam nadzieję, że jesteś w jakimś cichym miejscu. Jest coś, o czym nigdy nie powiedziałem wystarczająco dużo…”
więcej na następnej stronie
