Poślizgnęłam się w pracy – jestem kelnerką – i zerwałam więzadło w kolanie. W szpitalu założyli mi gips i wypisali do domu.
Mąż mnie odwiózł, a on i teściowa pomogli mi wejść na górę, do sypialni.
Ułożyli mnie do łóżka i byłem naprawdę wdzięczny za ich opiekę. Ale gdy tylko wyszli, usłyszałem to – ostre kliknięcie zamka.
„Hej! Halo? Collins?” – zawołałem.
Brak odpowiedzi.
Niespokojnie chwyciłam kule i poczłapałam do drzwi. Żołądek mi się ścisnął – drzwi były zamknięte.
Po co mieliby mnie zamykać? Odwróciłam się, żeby złapać telefon i zamarłam. Nadal był w mojej torbie… leżał na korytarzu.
Delikatnie zapukałem do drzwi, starając się nie wydawać niepokojącego dźwięku, ale w domu panowała cisza, jakby wszyscy w środku zniknęli.
Czas dłużył się, każda chwila była powolna i ciężka.
Czułam się bardziej zdezorientowana niż przestraszona. Mój mąż i jego matka nigdy nie byli typem ludzi, którzy płatają mi okrutne figle, a od czasu mojego wypadku okazali mi wyłącznie troskę.
Wróciłem do łóżka i próbowałem zająć czymś myśli, obserwując popołudniowe światło pełzające po suficie.
Wtedy zauważyłam coś, czego wcześniej nie widziałam – małą notatkę przyklejoną do mojej szafki nocnej, częściowo ukrytą pod butelką z wodą. Od razu rozpoznałam pismo mojego męża:
„Odpocznij. Nie ruszaj się. Wkrótce ci wyjaśnimy. Wszystko w porządku.”
Te słowa mnie uspokoiły, ale tylko trochę. Ukoiły mnie, nie dając mi pełnej odpowiedzi.
