Jego towarzysz pochylił się nad łóżeczkiem, lecz na jego twarzy zamiast zdziwienia malowało się niedowierzanie.
„Oni… oni są czarni” – mruknął, a w jego głosie słychać było oskarżenie.
Zamrugała, zdezorientowana. „Są nasze, Jacob. To twoje dzieci”.
Ale energicznie pokręcił głową. „Nie! Oszukałeś mnie!”
Po tych słowach odszedł, zostawiając ją samą z czwórką dzieci, które nagle zostały pozbawione ojca, ochrony i przyszłego dziedzictwa.
Tej nocy, kołysząc ich do snu, szepnął cicho: „Nieważne, kto odejdzie. Są moi. I zawsze będę ich chronił”.
Wychowywanie dziecka w pojedynkę jest trudne. Wychowanie czwórki wydawało się prawie niemożliwe. Ale Olivia nie poddała się.
Pracowała, gdzie tylko mogła: sprzątała biura do późnej nocy, szyła ubrania przed świtem i oszczędzała każdego dolara, żeby zapewnić im dach nad głową.

Świat nie był łaskawy.
Sąsiedzi szeptali. Obcy gapili się. Właściciele odrzucili ją, gdy tylko zobaczyli jej dzieci rasy mieszanej. Niektórzy mówili jej, że nie pasuje do tego miejsca.
Ale miłość Olivii była silniejsza niż jej okrucieństwo. Każdej nocy, bez względu na to, jak bardzo była zmęczona, całowała każdego z nich w czoło i szeptała: „Może i nie mamy wiele, ale mamy prawdę. Mamy godność. I mamy siebie nawzajem”.
Mijały lata. Pomimo plotek, spojrzeń i nieobecności ojca, jego dzieci wyrosły na niezwykłych ludzi.
Kontynuuj na następnej stronie
