
Piekłam ciasta dla pacjentów hospicjum – aż pewnego razu jedno przyszło do mnie i prawie zemdlałam
Zaoszczędziłam miesięczne wsparcie finansowe i kupiłam składniki, takie jak mąka, owoce i masło. Wyrabiałam ciasto na porysowanym blacie z formiki, rozwałkowywałam je butelką po winie, którą znalazłam w śmietniku, i piekłam w lekko rozregulowanym piekarniku we wspólnej kuchni.
Czasem udawało mi się zrobić 10 w jeden wieczór, ale kiedyś mój najwyższy wynik wyniósł 20.
Potem pakowałem je do pudeł i anonimowo dostarczałem do lokalnego schroniska dla bezdomnych w centrum i hospicjum na końcu ulicy. Zawsze w nocy i po cichu. Zostawiałem je z pielęgniarką lub wolontariuszami.
Nigdy nie podałam swojego imienia ani nie zostawiłam żadnej notatki, tylko ciasto. Nie chciałam uznania. Straciłam rodzinę, ale wciąż miałam miłość i musiałam ją gdzieś umieścić.
Ale nigdy nie spotkałem ludzi, którzy je jedli. To było zbyt trudne.
Moja ciotka, która odwiedzała mnie od czasu do czasu i dzwoniła, żeby „sprawdzić, co u mnie”, nie rozumiała.
„Marnujesz pieniądze” – powiedziała mi przez telefon. „Ci ludzie nawet nie wiedzą, kim jesteś. Te pieniądze powinny trafić do mnie. Ja też straciłam siostrę!”
Ale nie brzmiała na smutną. Brzmiała na zirytowaną, jakbym była problemem, którego nie spodziewała się, że potrwa tak długo.
Mimo to piekłam dalej, wyrabiałam ciasto ręcznie, krojłam owoce podarowanym nożem do obierania i ustawiałam minutniki w porysowanej kuchence mikrofalowej. To był jedyny moment, kiedy moje ręce czuły się pewnie, jedyny moment, kiedy mój mózg przestał wirować, i to dało mi cel w moim żalu.
Potem, dwa tygodnie po moich 18. urodzinach, niespodziewanie otrzymałam paczkę.
Recepcjonistka w akademiku wręczyła mi go podczas lunchu. Był to brązowy karton z moim imieniem napisanym delikatnym pismem, ale bez adresu zwrotnego.
Otworzyłem je od razu przy recepcji.
W środku było ciasto pekanowe!
Było idealne, ze złocistą skórką, warkoczem na brzegu i delikatną posypką cukru pudru niczym śnieg. To ciasto pachniało magicznie – ciepło, maślano, znajomo. Zapach był tak intensywny, że aż zakręciło mi się w głowie!
Byłem zaskoczony! Nie miałem pojęcia, kto to wysłał.
Ale gdy pokroiłam go nożem, który recepcjonistka trzymała w szufladzie, prawie zemdlałam, gdy zobaczyłam, co jest ukryte w środku!
Był to złożony kawałek grubego papieru listowego zapakowany w małą, przezroczystą folię. Był kremowy, z lekko rozmazanym tuszem na rogach. Notatka brzmiała:
„Młodej kobiecie o dobrym sercu i złotych rękach,
Dzięki Twoim ciastom ostatnie miesiące mojego życia były pełne ciepła i miłości.
Ciąg dalszy na następnej stronie: