Prośby zaczęły się mnożyć. We wrześniu kolejne 40 000 na inwestycję, która – jak obiecał Jeffrey – miała się podwoić w ciągu sześciu miesięcy. W październiku 25 000 na naprawę samochodu Melanie po wypadku. W listopadzie kolejne 30 000 na niepowtarzalną okazję do partnerstwa w firmie, która nigdy nie powstała.
Do grudnia pożyczyłem już 230 000 dolarów i nie widziałem żadnych oznak spłaty. Za każdym razem, gdy poruszałem ten temat, Jeffrey zmieniał temat, obiecywał, że wkrótce to załatwimy, albo po prostu zmieniał temat. Zacząłem zauważać pewien schemat. Zawsze pytali, kiedy byłem sam, zawsze z historiami, które wzbudzały poczucie winy lub poczucie pilności.
Był niedzielny poranek, kiedy wszystko się zmieniło. Wstałem wcześnie jak zwykle i zszedłem na dół, żeby zrobić kawę. W domu wciąż panowała cisza. Zagotowałem wodę i wtedy usłyszałem głosy dochodzące z jej pokoju. Korytarz w dziwny sposób wzmacniał dźwięk, a ja słyszałem każde słowo z niepokojącą wyrazistością.
Najpierw odezwała się Melanie, zdecydowanie zbyt swobodnie jak na to, co mówiła. Zapytała, kiedy umrę, tak po prostu, jakby pytała, która godzina. Poczułam, jak moje ciało zamiera. Jeffrey nerwowo się zaśmiał i powiedział jej, żeby tak nie mówiła. Ale Melanie kontynuowała, nieustępliwa. Powiedziała, że mam sześćdziesiąt osiem lat i mogę z łatwością przeżyć kolejne dwadzieścia lub trzydzieści. Nie mogli tak długo czekać. Musieli znaleźć sposób, żeby przyspieszyć sprawę, albo przynajmniej upewnić się, że kiedy umrę, wszystko trafi prosto do nich, bez żadnych komplikacji.
Ręka trzęsła mi się tak bardzo, że o mało nie upuściłam trzymanego w ręku kubka. Stałam sparaliżowana przy kuchence, podczas gdy mój syn i synowa rozmawiali o mojej śmierci, jakby to był problem logistyczny, który trzeba rozwiązać.
Jeffrey mruknął coś o tym, że jestem jego matką, ale bez większego przekonania. Melanie odgryzła się. Zapytała, ile pieniędzy już mi zabrali. Jeffrey odpowiedział, że około dwustu tysięcy, może trochę więcej, a Melanie dodała, że mogą jeszcze dostać sto lub sto pięćdziesiąt tysięcy, zanim zacznę cokolwiek podejrzewać.
Potem zaczął mówić o testamencie, o przejęciu kontroli, o możliwości zmuszenia mnie do podpisania dokumentów gwarantujących mu kontrolę nad moimi finansami, zanim stanę się niedołężny. Użył słowa „dołężny”, jakby to było nieuniknione, jakby to była tylko kwestia czasu.
Wróciłam na górę do swojego pokoju, z drżącymi nogami. Zamknęłam drzwi na klucz po raz pierwszy odkąd się wyprowadzili. Usiadłam na łóżku, które dzieliłam z Richardem przez tyle lat i płakałam w milczeniu. Nie płakałam z bólu fizycznego, ale z bólu uświadomienia sobie, że mój jedyny syn postrzegał mnie jako obciążenie finansowe, że kobieta, którą wybrał na żonę, była jeszcze gorsza – zimna i wyrachowana do tego stopnia, że planowała moją śmierć z taką nonszalancją, jak ktoś planujący wakacje.
Tego niedzielnego poranka zmarła Sophia Reynolds. Naiwna kobieta, która ponad wszystko wierzyła w rodzinę, ślepo ufała synowi, dostrzegała dobroć tam, gdzie była tylko chciwość, umarła w tym pustym łóżku. A na jej miejscu narodziła się inna Sophia. Taka, która umiała się bronić, taka, która nie pozwoli, by ktokolwiek traktował ją jak idiotkę. Ta nowa Sophia miała pokazać Jeffreyowi i Melanie, że wybrali niewłaściwą ofiarę.
Następne kilka dni spędziłam na obserwacji. Nie konfrontowałam się z nimi. Nie dawałam po sobie poznać, że cokolwiek wiem. Pozostałam przed nimi tą samą starą Zofią – kochającą matką, troskliwą teściową, samotną wdową, która potrzebowała ich towarzystwa. Ale w głębi duszy układałam puzzle.
Zacząłem zwracać uwagę na szczegóły, które wcześniej pozostawały niezauważone. Na to, jak Melanie zawsze pojawiała się w salonie, gdy listonosz przynosił pocztę z banku. Na to, jak Jeffrey odwracał wzrok, gdy wspominał o piekarniach. Na szepty, które nagle cichły, gdy wchodził do pokoju. Wszystko zaczęło nabierać sensu, złowrogiego i bolesnego.
