Na górze znajdowała się odręcznie napisana notatka: „Żadne dziecko nie powinno być głodne w Święto Dziękczynienia. – Pani R.”
Poczułam ucisk w piersi. Ta sama kobieta, która mnie zganiła, po cichu spakowała mi pełny posiłek do domu. Zjadłam wszystko w łóżku, a łzy spływały mi po policzkach, bo taka niespodziewana życzliwość wydała mi się jednocześnie dziwna i niezapomniana.
Później mama wróciła z długiej zmiany i opowiedziałam jej, co się stało. Słuchała w milczeniu, a potem przyciągnęła mnie do siebie. „Czasami dobroć idzie w parze z surową miną” – wyszeptała. „Ludzie pomagają w sposób, którego nie zawsze rozumiemy”. Jej słowa utkwiły mi w pamięci na długo po zakończeniu święta.
Tygodniami unikałem powrotu do domu Layli, zbyt zawstydzony, by znów stanąć twarzą w twarz z jej matką. Ale w grudniu Layla zaprosiła mnie do pomocy w udekorowaniu choinki. Zawahałem się w drzwiach – aż jej mama uśmiechnęła się łagodnie i podała mi ozdobę. W tym momencie zrozumiałem, że jeden skomplikowany akt hojności dał mi o wiele więcej niż tylko nakarmienie w Święto Dziękczynienia. Zmienił mój sposób postrzegania ludzi, znaczenie dawania i ciche sposoby okazywania troski.
