Zamrugałem.
„Przepraszam?”
Wpatrywał się w marmurowy stolik kawowy, a nie w moją twarz. Ten sam, który pomogłam mu wybrać, kiedy Isabella uznała, że ich stare meble wyglądają „tandetnie”.
„Rodzice Isabelli przyjeżdżają” – wyszeptał. „I oni… woleliby, żeby cię tu nie było”.
Moje palce zdrętwiały.
„Oni by tak woleli” – powtórzyłem.
„To prostsze” – powiedział słabym głosem. „Są bardzo przywiązani do tradycji”.
Jej głos słabł z każdym słowem.
Rozejrzałem się po pokoju: jedwabne zasłony, za które zapłaciłem, kiedy Isabella narzekała na brak prywatności, parkiet sfinansowany z mojego drugiego kredytu hipotecznego, listwy, które wystawiły na próbę moją kartę kredytową.
Każdy zakątek tego domu nosił moje odciski palców.
Moje poświęcenie.
Moją miłość.
„Ich sposób działania” – powiedziałem powoli. „A jaki sposób działania?”
Wzdrygnął się.
„Tato, proszę, nie rób tego”.
Przez łuk w kuchni dostrzegłem przemysłowy mikser stojący Isabelli — ten za 2000 dolarów, który, jak przysięgała, był jej potrzebny do jej krótkiej świątecznej obsesji na punkcie pieczenia.
„Dokąd więc mam pójść?” zapytałem cicho.
Twarz Michaela stężała.
„Może u cioci Rosy. Albo… moglibyśmy coś zrobić w inny weekend”.
Kontynuuj na następnej stronie
