Pewnej deszczowej nocy w Bay Area Michael nagle dostał ataku padaczki. Spanikowałam i pognałam z nim do Centrum Medycznego UCSF. W śpiączce mocno ścisnął moją dłoń i wyszeptał:
„Jeśli kiedykolwiek ci się to znudzi, odejdź. Domek nad jeziorem to rekompensata. Nie chcę, żebyś cierpiał z mojego powodu…”.
Rozpłakałam się. Od kiedy to on zawładnął moim sercem? Ścisnęłam jego dłoń:
„Nieważne, co się stanie, nie odejdę. Jesteś moim mężem, moją rodziną”.
Po kryzysie Michael się obudził. Kiedy mnie zobaczył, jego oczy napełniły się łzami i ciepłem. Nie potrzebowaliśmy „idealnego” małżeństwa. Mieliśmy tylko zrozumienie, dzielenie się i cichą, trwałą miłość.
Dom nad jeziorem w Lake Tahoe przestał być „nagrodą”, a stał się prawdziwym domem. Posadziłam kwiaty na werandzie; Michael ustawił sztalugę w salonie. Każdej nocy siedzieliśmy obok siebie, słuchając deszczu padającego przez sosnowy las i rozmawiając o naszych małych marzeniach.
Może szczęście to nie perfekcja, ale znalezienie kogoś, kto pomimo wad, postanawia kochać i zostać. I ja odnalazłam to szczęście… od tamtej drżącej nocy poślubnej lata temu.