W domu pachniało tak samo: mieszaniną starych sosnowych podłóg i subtelnej woni kwiatów. Ale czas odebrał jej ciepło. Na sofie siedziała jej matka, Margaret, z mapą na kolanach. Jej włosy, niegdyś kasztanowe i dumne, teraz były srebrne; twarz blada i wychudzona. Przez chwilę Emily nie widziała kobiety, która ją wyrzuciła, lecz jakąś małą i kruchą istotę: człowieka.
„Cześć mamo” powiedziała Emily.
Oczy Margaret rozszerzyły się, jakby zobaczyła ducha. Jej głos się załamał. „Emilia?”
„To ja”.
Usta matki zadrżały. „Nie… powinnaś była zobaczyć”.
Te słowa uderzyły Emily w twarz, ale ona nawet nie drgnęła. „Daniel powiedział, że jesteś chora”.
Margaret odwróciła się. „Nie prosiłam o twoje współczucie”.
Lily zamarła w drzwiach. Emily położyła jej dłoń na ramieniu. „Mamo, to Lily. Twoja pobożność”.
Przez długi czas panowała cisza. Potem wzrok Margaret przesunął się na dziewczynę, jej oczy były szeroko otwarte z niedowierzaniem. „Ona jest… ona jest piękna” – wyszeptała. „Zupełnie jak ty”.
Wieczór wypełniony był niewypowiedzianymi słowami. Daniel próbował rozluźnić atmosferę pogawędką, ale Emily czuła się pod presją ze wszystkich stron. Kiedy Lily poszła spać, Margaret w końcu się odezwała.
„Modliłam się każdego dnia, żeby Bóg ci wybaczył” – powiedziała cicho. „Ale nie mogłam. Nie po tym, co zrobiłaś”.
Kontynuuj na następnej stronie
