Margaret miała możliwość pozostawienia trójki dzieci męża po jego śmierci. Postanowiła jednak wychować je jak własne, zapewniając im całą miłość i uwagę, których potrzebowały.
Lata później, gdy Margaret zmagała się z poważnymi problemami zdrowotnymi, spotkała się z chłodnym wyrachowaniem i zdradą zamiast uznania. Jej pasierbowie podzielili się jej majątkiem, nie czekając nawet na jej śmierć. Jednak Margaret ma strategię, której nie da się wytłumaczyć.
Oto historia Margaret:
Mam na imię Margaret. Mam teraz 63 lata. Kiedy po raz pierwszy poznałam mojego zmarłego męża, miałam 38 lat. Miał troje dzieci z poprzedniego małżeństwa – w wieku 10, 12 i 14 lat. Byliśmy małżeństwem nieco ponad rok, kiedy niespodziewanie odszedł.
Mogłam odejść. Nikt by mnie nie skrytykował. Ale zostałam. Wychowałam jego dzieci jak własne.
Opłaciłem im szkołę, aparaty ortodontyczne, obozy. Kibicowałem im na uroczystościach ukończenia szkoły. Pomogłem im kupić pierwsze samochody, pierwsze domy. Nigdy nie miałem własnych dzieci – były całym moim światem.
Nigdy niczego w zamian nie oczekiwałem, nie wychowywałem ich tak, żeby byli mi coś winni. Ale też nie przewidziałem ich wrogiego nastawienia w najciemniejszych dla mnie chwilach.
Minęło 25 lat. Mój stan zdrowia znacznie się pogorszył. Lekarze wykryli u mnie wadę serca, która ostatecznie wykluczyła mnie z życia bez operacji. Moje dzieci prawie się nie odwiedzały.
Ale potem wszystko się zmieniło, kiedy pierwszy raz powiedziałam o spadku. Wtedy moi pasierbowie nagle stali się bardzo… zainteresowani. Telefony, wizyty, drobne prezenty. Początkowo myślałam, że to słodkie.
Aż pewnego wieczoru podsłuchałem niestosowną rozmowę. Śmiali się w moim salonie, swobodnie omawiając moje „ostatnie przygotowania”. Wybrali już miejsce na cmentarzu i nagrobek.
więcej na następnej stronie
