W tym roku miała 38 lat.
Była nauczycielką szkoły podstawowej w biednej wiosce nad rzeką. Nigdy nie wyszła za mąż. Ludzie szemrali: niektórzy mówili, że jest zbyt wymagająca, inni, że została zdradzona z miłości i straciła wiarę w małżeństwo.
Ale ci, którzy naprawdę ją znali, wiedzieli tylko jedno: postanowiła poświęcić swoje życie swoim uczniom.
W tym samym roku nawiedziła ich wielka powódź.
Para utonęła, próbując przepłynąć rzekę łodzią, zostawiając swoich siedmioletnich synów bliźniaków.
Zbyt małe, by pojąć stratę, dzieci siedziały skulone przy trumnach rodziców, z pustymi i zdezorientowanymi oczami, jakby czekały, aż ktoś przyjdzie i je zabierze.
Nauczycielka stała wśród żałobników, milcząca, z ciężkim sercem.
Tego samego popołudnia udała się do lokalnych władz i poprosiła o adopcję dzieci.
— „Nie mam rodziny” — powiedział — „ale mogę dać im dom”.

Nikt nie protestował.
Była szanowaną i kochaną kobietą, a przede wszystkim miała serce hojniejsze niż ktokolwiek inny.
Od tego dnia mały domek z blaszanym dachem znów rozbrzmiewał dziecięcym śmiechem.
Dzieci zaczęły zwracać się do niej „mamo” naturalnie, bez wahania.
Uczyła je czytać i pisać, gotowała im, prowadziła za rękę do szkoły i oszczędzała każdy grosz ze swojej skromnej pensji, aby wychować je z godnością.
Kontynuuj na następnej stronie
